wtorek, 14 kwietnia 2020

Kwarantanna i plucie jadem

Hejka! Jak zawsze- witam Was po kolejnej długiej przerwie.


Moje znikanie z bloga to już nic nowego, po prostu nie miałam czasu i ochoty, weny i pomysłów, bla bla bla.
Powiedzcie mi, jak tam u Was? Ja przez tego wirusa nie mam absolutnie pojęcia w co włożyć ręce. Wszystko mi się miesza. Dosłownie gdyby nie wykłady online to gubiłabym się w dniach tygodnia.
Generalnie jestem przerażona tym co się dzieje. Chciałabym, aby ten beznadziejny czas już się skończył, bo ostatnio byłam tak przytłoczona wszystkim kiedy prawie wyleciałam z uczelni.. Ale to już temat na wieczorne rozmowy przy winku. Wróciły mi znowu stany lękowe, nie mam za bardzo pojęcia jak sobie z tym poradzić, ale co 10 dni mam spotkania z terapeutą (w tym przypadku wizyty odbywają się przez Skype, bo na czas kwarantanny wróciłam do Katowic, a przecież i tak nie wolno wychodzić z domu) które trochę pomagają mi się ogarnąć.
Brakuje mi kontaktu z ludźmi, brakuje mi wychodzenia z domu, smaku ulubionej kawy, powiewu wiatru, nawet ćwiczeń na siłowni. Wszystko poskładało się jak kostki domina i moje zakłopotanie całą sytuacją związaną z izolacją, zgonami ludzi na całym świecie, cyrkiem który odbywa się w Polsce powoli zjada mnie od środka.
Tak, lalkowy blog jak zawsze musi zawierać moje życiowe przemyślenia, ale lalki to tylko cząstka mnie. Jestem dosyć emocjonalną osobą, wszystko przeżywam sto razy bardziej niż standardowy Kowalski, a stres który buzuje i dosłownie wylewa się ze mnie przeszkadza mi w normalnym funkcjonowaniu. Wiecie, od tygodnia próbuję posprzątać pokój. Taka zwyczajna czynność. Nic specjalnie trudnego do zrobienia, ale jakoś nie potrafię zebrać się do dokończenia czegokolwiek co już zaczęłam. Zamówiłam sobie chyba z 10 mang do czytania, bo wróciła mi ochota na powrót do "korzeni". Zamówiłam także akwarele i przybory do malowania. Chciałabym przez ten czas trochę się rozwinąć, zrobić w końcu coś dla siebie. Nie, mamo, leżenie i prokrastynacja to nie są "rzeczy dla mnie". To odreagowanie wszystkiego co dzieje się w mojej głowie. Boję się iść spać bo mam wrażenie, że nie obudzę się rano. Wcześniej zarywałam całe noce bo nie czułam potrzeby aby pójść się położyć i spróbować zasnąć. Takie postępowanie sprawiło, że późnej zasypiałam w ciągu dnia, a później w nocy miałam paraliże senne. Najgorsze uczucie na całym świecie, chyba nawet gorsze od kołatającego serca.




Może już skończę marudzenie, po co psuć sobie aż tak bardzo humor. Wróćmy więc do tematu bloga.
W czasie kwarantanny zamówiłam trzy lalki. Pullip Lunatic Queen, Pullip Ninę i Pullip Cinciallegre. Chyba już zauważyliście, że ja tak kupuję i kupuję te lalki i tak szybko jak je kupuję- tak szybko je sprzedaję. Mam jednak nadzieję, że tym razem nie pozbędę się żadnej z nich... Niestety przez obecną sytuację poczta w Japonii została zamknięta, a poczta Polska nie przyjmuje zagranicznych paczek także jeszcze trochę sobie poczekam. Jednak w tym wszystkim można znaleźć mały plus- Cinciallegra już do mnie przyszła, ponieważ kupiłam ją od mojej znajomej z Polski. Chociaż tyle.




Zdjęcia zrobiłam tylko dwóm lalkom. Amice i Lunie. Wyszłam do ogrodu, uchwyciłam ostatnie promienie słońca, dzisiaj padał śnieg. Ten post pisany jest już od tygodnia bo nie do końca miałam motywację aby go skończyć. Przez ten czas zrobiłam trochę zdjęć, obejrzałam kilka filmów, nic specjalnego. Były święta. Jakieś takie puste. W 5 rocznicę śmierci mojej babci. Dziadek został w swoim domu, bo bał się przebywać z moim tatą w jednym pomieszczeniu. Tata.. pracuje w szpitalu. Nie wiem jak to wszystko się skończy. Po prostu martwię się tym pierdolonym wirusem.




Eh, przepraszam. Nie tak miało wyglądać moje wpadanie na bloga po tak długim czasie. Kiedyś pisanie sprawiało mi cholerną przyjemność, potem czułam, że to głupi obowiązek bo wiem, że kiedyś ktoś jeszcze czytał moje wypociny. Znowu wszystko w moim życiu wywróciło się do góry nogami, przeżyłam głupie złamanie serca i odechciało mi się funkcjonowania jak normalny człowiek. Wszystko co chciałam od siebie dać przelewałam na twittera, do którego okazało się, że moja dawna sympatia miała dostęp. Ale chyba dobrze, że już nie jesteśmy ze sobą blisko i ta cała toksyczna relacja zakończyła się. Szkoda tylko, że z tak potężnym pierdolnięciem bo teraz znowu chodzę na terapię. Chciałabym poskładać się na nowo, aby znowu poczuć, że żyję.




Serio, czy zawsze musi być tak, że osoby które dają od siebie TAK CHOLERNIE DUŻO muszą cierpieć najbardziej? Mam serdecznie dosyć traktowania mnie przez całe życie jako nawet nie plan B, ale chyba już Z. Zawsze muszę mieć poczucie, że jestem niewystarczająca, a moje perypetie miłosne kończą się nawrotami głupich, absolutnie niezdrowych zwyczajów z których później nie potrafię wyjść. Ostatnio zastanawiałam się w czym tak naprawdę leży problem. Czy to moja wina? Że jestem tak cholernie uległa jak chodzi o jakieś, nie wiem, sprawy miłosne? Zawsze chcę jak najlepiej, troszczę się o każdego, potrafię zgodzić się na rzeczy na które uwierzcie mi, nie mam ochoty, a i tak prędzej czy później zostaję odstawiona na bok. Życie jest tak niesamowicie piękne, a ja marnuję ostatni moich sił na kogoś kto woli spotykać się z byłą dziewczyną za moimi plecami. I znając go pewnie nadal szpera w moich mediach społecznościowych, pewnie ma moje nowe konto na twitterze, pewnie przeczyta ten wpis i będzie czuł się dumny jak paw. Bo tak mnie skrzywdził. W takim razie, jeśli oczywiście mam rację, chciałabym poprosić aby serdecznie się pierdolił. Przestał stalkować ludzi i zajął się swoim życiem. Smutnym, nudnym, bez żadnego smaku.
Łał, trochę mi ulżyło. Kiedy mogę "wykrzyczeć" w miejscu do którego faktycznie ludzie mają dostęp co myślę, co czuję. Bo czuję się źle. Depresja jest straszna, złamane serce jest straszne, toksyczne relacje są straszne. Nic mi się nie podoba, na nic nie mam ochoty, a teraz po rozmowie z moją mamą, po wylaniu żalu na bloga chyba będzie lepiej. Czuję, że to mały początek czegoś w miarę dobrego, a jeśli nie dobrego to chociaż lepszego, od poprzedniego.
Liczę na to, że wszystko się ułoży. Że nie będę czuła spięcia przechodząc obok miejsc do których chodziliśmy razem, słuchając muzyki która kojarzyła mi się z nim, śpiąc w moim łóżku w którym leżeliśmy razem. Zrobiłam przemeblowanie, dwa razy, aby cokolwiek zmienić w pokoju w którym siedzieliśmy RAZEM. Głupie słowo. Razem. Niby razem, a jednak osobno. Co z tego, że siedzieliśmy razem, skoro myślami był w innym miejscu.
Ale może mi naskoczyć. Bo nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
Moja przestrzeń osobista została naruszona, moje dobre samopoczucie zostało zniszczone. Nie istnieje. Nie czułam się po tym wszystkim bezpiecznie, a tak być nie może.
Walczcie o siebie proszę i nie dajcie się doprowadzić do takiego stanu w jakim ja byłam (i może jeszcze trochę jestem?).
Pamiętajcie proszę, że to tylko mój wewnętrzny kryzys. Moje przemyślenia. Wiem, że inni mają gorzej, nie uważam, że to co odczuwam jest końcem świata. Z wszystkiego można wyjść.
A teraz.. jeszcze kilka słów ode mnie na koniec posta, który już i tak przebił tego o tym co działo się przez czas kiedy rzuciłam lalki w kąt...
Trzymajcie się mocno, bądźcie silni i nie wychodźcie z domu. Przynajmniej teraz, kiedy na świecie dzieje się taka tragedia. Kocham Was wszystkich mocno i..
Do następnego!
Wasza,                                 
Chinatsu.

1 komentarz:

  1. Słoneczko! Jak zwykle sliczne zdjecia no i oczywiscie lalki. No i naprawde mam nadzieję że teraz w Twoim życiu bedzie juz lepiej i nie ma co sie przejmować takimi ludzmi. Pamiętaj ze jestes super wartościową i kochaną osobka❤️ Trzymaj sie tam i uwazaj na siebie!

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za miłe i szczere komentarze, za te mniej miłe też dziękuję!
A może chcesz o coś zapytać? - Śmiało! Bez krępacji! Na pewno Ci odpowiem. Jeśli nie w komentarzu, to na twoim blogu! ♥